Kiedyś marzyłam o tym, żeby mieć własnego konia. Andaluzyjczyk lub kary Hanower, albo kary SP ( Szlachetna Półkrew)…no dobra, skarogniady Ślązak też by uszedł…Był taki moment w moim życiu, że jeździectwo było dla mnie wszystkim. Całe dnie spędzałam w stajni, na padoku, na ujeżdżalni, w terenie. Świat oglądany z końskiego grzbietu był najpiękniejszy. Mozolne zdobywanie kolejnych stopni wtajemniczenia, wydłużanie strzemion, pierwsze zagalopowanie, pierwsze skoki, pierwsze jazdy w terenie, niekończące się ćwiczenia doskonalące technikę…ból wszystkiego, upadki, frustracja – adrenalina, czysta frajda, nawiązywanie niesamowitej więzi. O tak…jazda konna to czysta magia i piękny sport.
W trakcie uniwersyteckich lat zdobyłam papiery instruktora jazdy konnej. Praca instruktora…to były jedne z najfajniejszych lat mojego życia. I choć uważam się za przeciętnego jeźdźca, to uwielbiałam uczyć, zarażać pasją, torturować kłusem anglezowanym bez strzemion…i patrzeć jak moi podopieczni są co raz lepsi, co raz pewniejsi aż w końcu zasługiwali na jazdę w teren…o tak, to był mój świat i nie sądziłam, że coś się zmieni.
A jednak….
Życie pisze różne scenariusze. Wystawia cię na próbę. Los sprawił, że nie za bardzo z własnej woli, bardzo oddaliłam się od jeździectwa. Najzwyczajniej w świecie…nie miałam absolutnie czasu, żeby jeździć. Dziecko, przeprowadzka, praca…proza życia bywa cholernie bolesna. Trochę z rozpaczy zamknęłam się w świat prawie dosłownie czterech ścianach. Na szczęście pozbierałam się do kupy. Sama praca lekarza weterynarii, choć to nie same uśmiechnięte zdjęcia ze zwierzakami z FB, jest moją pasją i daje mi morze satysfakcji, wróciłam do biegania. I to tak ,,bardzo” wróciłam, bo teraz maratony czy ultra …to dla mnie, coż, można rzec normalność. I stało się coś, co dosłownie wypełniło pustkę po jeździectwie.
Dokładnie rok temu pojawiła się w moim życiu Pantera. Pantera to przepiękny kary…eee…czarny Focus Izalco Race al. 105. Rower znalazł mi w nieprzebytych przestrzeniach Internetu Darek Śpiewak, on też razem z Emilią Wroniecką złożył mi go właśnie rok temu , 21ego sierpnia. Pantera jest prezentem od mojego Taty. I to jest prawdziwa miłość. Po dwóch latach jazdy i startach na pożyczonej szosie, też Fokusie( jeszcze raz dziękuję Marcin Brol, za użyczenie Białej Strzały – na zdjęciu poniżej) marzyłam o własnej szosie…tak samo jak jeszcze niedawno o własnym koniu.
Wydaje mi się, że nawet bardziej. Historia z kupnem roweru przez Tatę bardzo zgrabnie i zabawnie zamknęła w całość mój pierwszy …hmmm…spontaniczny start w triatlonie na starożytnym góralu ( kto mnie czyta, ten pamięta tekst starszego pana z litością patrzącego na mój rower i pytającego z troską ,,czy Tata nie kupił mi jeszcze niczego lepszego”), a startem dwa lata później, na tym samym dystansie, na trzydniowej Panterze i wywalczonym od razu pierwszym triathlonowym pudle ( II miejsce w K30).
Kolarstwo i jeździectwo łączy bardzo wiele. Dbasz o swój rower bardziej niż o siebie. Ubierasz się inaczej. Możesz rozmawiać na temat swojej ostatniej jazdy, czy wyprawy czterokrotnie dłużej niż ona trwała, i to niezależnie od tego czy otoczenie chce tego słuchać, czy też nie. O swojej szosie możesz opowiadać jeszcze dłużej. Tęsknisz za nią, jeśli jej nie widziałeś i nie dosiadłeś dłużej niż trzy dni…i jesteś przekonany, że ona też za tobą tęskni. Jeśli przechodzisz obok niej, musisz czule przejechać ręką po ramie, lub siodełku…pierwsze rysy okupione są lekkimi łzami w poduszkę, choć potem stwierdzasz, że dodają jej tylko charakteru. Czujesz lekki niepokój, gdy ktoś inny jej dotyka, czy coś przy niej grzebie, chyba że dobry, zaufany człowiek…a i tak zerkasz i pilnujesz ( choć często znasz się gorzej). Planując wakacje, czy nawet weekend, myślisz tylko gdzie by tu pojeździć.
Pamiętam, że rok temu po dziewiczej wieczornej jeździe serwisowej ….z wrażenia nie mogłam zasnąć. Obudziłam się grubo przed świtem i czekałam na wschód słońca by wyjechać na pierwszy długi rozjazd.
Na grzbiecie Pantery przeżyłam już tak wiele. Starzały adrenaliny tak mocne, że czułam się jak Pani Świata i Przestrzeni, strach tak mocny, że zamrażał mnie do szpiku kości, zmęczenie tak silne, że miałam wrażenie, że za chwilę stracę przytomność, radość z jazdy tak intensywna, że to była …czysta rozkosz. Na rowerze szosowym życie, uczucia, odczucia są tak w intensywnych barwach i smakach…że po jeździe czuję się często jakbym był na jakimś haju.
Nadaj jeszcze muszę się wiele nauczyć. Bardzo wiele. Tak samo jak w jeździe konnej, im więcej jeździsz tym bardziej widzisz jak wiele się musisz nauczyć. Nadal się boję, na zjazdach w górach, podczas niebezpiecznych sytuacji z kierowcami aut , puszczam mimo uszu obelgi czy propozycje matrymonialne ( też kierowcy i zdecydowanie wolę to pierwsze), nadal jestem kolarzem…w najlepszym wypadku miernym…ale chcę być lepsza. Chcę wejść w ten świat głębiej.
Zakup Pantery był momentem zwrotnym w moim życiu. Dosłownie i w przenośni zwróciła mi ona prawdziwą wolność. Treningi do Diablaka dały mi siłę, by w końcu coś zmienić, a jazda na Panterze dodała odwagi by to zrobić. Przez ten rok w moim życiu zaszły tak wielkie zmiany, że pisząc ten tekst i przypominając sobie to…aż ciężko mi w to wszystko uwierzyć. Właściwie zaczynam życie na nowo. Na moich zasadach. To bardzo banalny tekst, ale odlazłam siebie.
Dzięki Panterze poczułam się …kompletna.
Wiem co sobie myślicie. Laska przesadza. Przekoloryzuje. To głupie. Odwaliło jej. Myślcie sobie co chcecie. Ten rower…jest dla mnie bardzo ważną częścią życia i odkąd na nim jeżdżę zmieniło się wszystko. Choć było mi cholernie ciężko, to zmieniłam swoje życie. Na lepsze.
Sto lat Pantero! W dniu Twoich urodzin życzę Ci, żeby Twój jeździec przestał krzyżować Ci łańcuch, palić klocki na zjazdach, zrzucał z blatu na postoju i zabierał Cię w piękne miejsca. Jesteś jak mój wymarzony Kary Rumak Szlachetnej Półkrwi. A właściwie jesteś od niego lepsza.
Mariola
Komentarze (0)