przygotowania do maratonu

TYDZIEŃ CZAROWANIA

Dziś chciałabym napisać o wyjątkowym dla biegaczy czasie – tygodniu przedmaratońskim.

Mam wśród moich znajomych naprawdę bardzo wielu zapaleńców, którzy biegają maratony praktycznie co tydzień. Moje starty maratońskie ograniczają się zwykle do dwóch maratonów – wiosennego i jesiennego. Przygotowania, które trwają zwykle kilkanaście tygodni, to osobny temat. Najciekawszy i dający najwięcej emocji, jest moim zdaniem ,,tydzień przed”.

Dlaczego ? To składowa paru elementów.

Po pierwsze jest STRACH. Nieważne, że byłeś sumiennym biegaczem, odrabiającym prace domowe ( czytaj plan treningowy), czy też biegałeś tak sobie – zawsze jest strach, albo przynajmniej lekki stresik. Termin biegu , na który się zapisałeś na jesieni, albo wczesną wiosną, wydający się abstrakcyjnie odległą datą – nagle staje się namacalny! To już !!! Już za chwilę! Zaczyna się rachunek sumienia – a to kilometraż nie taki jak powinien, a to dwa kg więcej niż powinno… Trzeba niestety przełknąć te wszystkie gorzkie pigułki.

Po drugie – zaczynają się PRZEDMARATOŃSKIE BOLEŚCI. To bardzo interesujące zjawisko. Mnie również dotyka w mniejszym lub większym stopniu. Tydzień poprzedzający maraton łączy się ze spadkiem przebieganych kilometrów. Nagle człowiek ma więcej czasu. Czasu, z którym nie bardzo wie co zrobić, gdzie się podziać. Sprzyja to wsłuchaniu się w swój organizm, nie potrafię tego inaczej nazwać. To straszne, kiedy okazuje się, że kolano boli, boli kostka, boli w krzyżu…ZAWSZE coś boli. FB rozgrzewa się od rozgoryczonych lub/i rozpaczliwych postów o kontuzjach, które nagle dopadły. Najciekawsze jest to, że one prawie nigdy nie wykluczają biegacza ze startu… odnoszę wrażenie, że to czasem taki podświadomy chwyt – ,,jak mi nie pójdzie to znaczy, że byłem ranny”. Oczywiście zdarza się, że naprawdę coś dopada. Jaka to tragedia dla biegacza, który dozna kontuzji lub zachoruje tuż przed startem, do którego przygotowywał się miesiącami, wie tylko ten, kto jej doświadczył.

Po trzecie – zmienia się dieta. Pal licho te dodatkowe dwa kg! Tydzień ,,przed” makaron rządzi kuchnią i umysłem biegacza. Jeśli jest się szczęśliwym i dumnym rodzicem dziecka, które też uwielbia makaron w każdej możliwej postaci, to kłopot z głowy. Jeśli jednak reszta rodziny nie przepada za włoskimi akcentami, to nadszedł straszny tydzień żywienia się w samotności spaghetti, lazanią – ogólnie mówiąc makaronem z czymś o konsystencji sosu. Po czym rozpoznać, że biegacz będzie biegł maraton? Wystarczy, że otworzymy mu lodówkę. W środku będzie woda, banany, jakiś sos albo dżem, nagotowany makaron ( gotuje się zwykle więcej, bo nie wolno się przed maratonem przemęczać) i banany. Nie, nie będzie piwa ( żeby nie kusiło).

Po czwarte – biegacz przed maratonem staje się ekspertem od pogody. Pilnie obserwuje ( tak naprawdę zaczął już trzy tygodnie wcześniej) prognozy tej że. Ba, staje się samozwańczym meteorologiem, śledzącym przebieg niżów, rozwijające się wyże. Co bardziej zdesperowani tworzą modele dynamiki atmosfery, by jak najlepiej wiedzieć…czy będzie za gorąco czy też nie…Oczywiście o wszystkich swoich spostrzeżeniach informuje całe otoczenie.

Po ostatnie – oto nadszedł tydzień , w którym można stracić połowę znajomych ( drugą połowę traci się po maratonie, zamęczając wszystkich opowieściami z biegu). Człowiek jest trudny do wytrzymania – marudzi, że nie czuje się przygotowany ( patrz pierwsze), marudzi, że boli go kolano ( patrz drugie), nie chce spożywać piwa i pizzy, bo musi teraz ,,ładować węgle”( patrz trzecie), rozpacza, że będzie pogoda zwariowała i będzie za gorąco/za zimno ( patrz czwarte), nie chce nigdzie wychodzić, bo ,,oszczędza nogi”…

Mimo tych wszystkich ,,przeciw” uwielbiam tydzień przed maratonem. Lubię dreszcz strachu, gorączkowe sprawdzanie prognozy pogody ( radość, gdy ma padać, załamanie psychiczne przy bezchmurnych dwudziestu stopniach w górę. Lubię trochę się nad sobą poużalać ….bo tak naprawdę tydzień przed, to CZAS NAGRODY. Tak, tak. Bieg w maratonie – to jest tak naprawdę finisz wielu miesięcy przygotowań. Odbiór pakietu, to jak odbiór prezentu gwiazdkowego ( jak jeszcze koszulka ładna, to w ogóle jest radość podwójna). Sam start to tak naprawdę ,,spijanie śmietanki”

Wydaje mi się, że te wszystkie straszne rzeczy których my biegacze ( i rodziny/ znajomi biegaczy) doświadczamy, są trochę jak starosłowiańskie zaklinanie, żeby jakoś ,,poszło”.

Warto choć raz przeżyć i w pełni doświadczyć tego ,,tygodnia przedmaratońskiego ‘’, bo to bardzo ciekawe życiowe doświadczenie. Życzę wszystkim, żeby strach był jak najmniejszy, pogoda dobra, kolana nie bolały za bardzo, rodzina lubiła makaron a znajomi byli wyrozumiali 😉

Mariola Powroźna