półmaraton

JAK PRZEBIEC PÓŁMARATON NA WARZYWACH?

Mniej więcej pod koniec maja, zdecydowałam, że w tym roku przebiegnę PKO SILESIA MARATHON na dystansie półmaratonu. Postanowiłam, że nie będzie to taki sobie spontaniczny start, ale rzetelne treningi, dzięki którym osiągnę swój zamierzony cel, czyli „złamię” 2 godziny. Na swoją trenerkę wybrałam olimpijkę i mistrzynię Polski w chodzie sportowym – Agnieszkę Dygacz. 
Agnieszka bardzo profesjonalnie podeszła do tematu. Po szeregu pytań, na które musiałam odpowiedzieć, na moją skrzynkę mailową przyszła wiadomość – dzienniczek treningowy, z rozpisanym planem na pierwszy tydzień. Od tego wszystko się zaczęło….

Wg planu treningowego, na początku biegałam 3 x w tygodniu. Oprócz tego ćwiczenia stabilizacyjne, rozciąganie, rytmy i wiele innych ćwiczeń, dzięki którym miała się poprawić moja gibkość, zwinność i szybkość. Wszystko szło pięknie do czasu kiedy truchtałam. Kiedy plan zakładał bieg ciągły zaczynały się schody. Zbyt wysokie tętno, zmęczenie, zadyszka.
– To nic! – tłumaczyłam sobie – Przecież dopiero od niedawna trenuję, nie zrobię formy w dwa tygodnie – usprawiedliwiałam swój brak efektów.
Mijały tygodnie, a ja sportowo stałam w miejscu. Oprócz mojej rosnącej frustracji, rosła także waga i pogłębiało się moje niezadowolenie z samej siebie. Włączył się tak zwany dołek i bieganie, które miało wywoływać u mnie produkcje hormonu szczęścia, fundowało mi stany depresyjne.

Z okazji długiego, sierpniowego weekendu, wraz z grupą przyjaciół wyjechaliśmy na długi weekend do Poraja. Wyjazd ten nazwaliśmy roboczo mini obozem sportowym. Postanowiliśmy bowiem, że każdy dzień wypełnimy aktywnością: bieganie, rower rolki.
Pomimo, iż kocham rower i zawsze będzie on u mnie na pierwszym miejscu, Jura Krakowsko – Częstochowska dała mi mocno w kość. Czułam się z tym nieswojo. Nawet kiedy miewałam spadek formy, rower nigdy nie stanowił dla mnie problemu. Na wypady rowerowe czy rajdy, gdzie do pokonania było 100 km, zgłaszałam się chętnie. W Poraju po pokonaniu 25 km miałam wrażenie jakbym przejechała ich 250 i z chęcią kolejne dni spędziłabym w łóżku na regeneracji.

Zmęczenie, trudności z ruszeniem się z łóżka rano, ciągłe uczucie senności i towarzyszące temu „niechcemisię”, to tylko niektóre objawy, które utrudniały mi życie. Czułam, że coś jest nie tak i pomimo, że walczyłam z dolegliwościami własnymi sposobami, miałam wrażenie, że zamiast lepiej jest gorzej.  Moje ciśnienie uparcie wskazywało 80:50. Nic tylko leżeć i płakać.
Postanowiłam pójść do lekarza – nie jednego. Na tapetę poszło kilku, oczywiście wszystkie wizyty umawiałam prywatnie, ze względu na czas oczekiwania do specjalisty, który przyjmuję w ramach NFZ. Tym sposobem wydałam około 1500 zł w 2 tygodnie. Uważam jednak, że było warto, między innymi dlatego, że do endokrynologa od momentu wykonania telefonu do wizyty mięło 10 godzin. Z NFZ wizyta miała odbyć się w 2019 roku (!!!) do tego czasu w najlepszym wypadku mogłabym ważyć 100 kg, w najgorszym….wolę nie gdybać.

Całkiem sympatyczna pani endokrynolog, wysłuchała mojej historii. Najbardziej zaciekawił ją fakt, że dokucza mi problem obrzęku na nogach (ciągle czułam jakbym miała dwie kłody ważące tonę zamiast nóg). Po wywiadzie przyszła pora na USG.
Na początku mina pani doktor niczego nie zdradzała, ale gdy padło pytanie – Czy w pani rodzinie ktoś chorował na tarczycę? wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Otóż nie wiem czy ktoś chorował. Może chorował ale o tym nie wiem, a może ten ktoś sam o tym nie wie?

Okazało się, że jak na mój młody wiek (mam 34 lata) wyhodowałam sobie całkiem sporo, całkiem sporych guzów. Nie lubię słowa guz i nawet zapewnienia pani doktor, że w 95% przypadków, takie guzy są łagodne i oprócz tego, że są, nic więcej się nie dzieje, wystarczy obserwować. Mimo wszystko pozostało 5%.
Po dłuższej rozmowie z endokrynologiem uzyskałam wiele odpowiedzi na moje pytanie, które od dawna pojawiały się w głowie, ale nigdy nie sądziłam, że odpowiada za nie tarczyca – problem z połykaniem śliny, ucisk a nawet problem z szybkim bieganiem – winę za to ponosiły moje ponad 2 centymetrowe guzki.
Dostałam skierowanie na biopsję i listę badań do zrobienia. Zaczęło się…

Mój próg bólu jest bardzo wysoki, więc nie bałam się wbijania igły, zwłaszcza, że biopsja miała być wykonana cieńszą igłą niż np. pobranie krwi, jednak sam fakt, że ktoś mi będzie wbijać igłę w szyję trochę mnie martwił.
Na skierowaniu endokrynolog zaleciła biopsję dwóch płatów tarczycy, spodziewałam się więc dwóch nakłuć. Niestety, pomyliłam się. Lekarz aż cztery razy wbijał mi igłę w szyję i pobierał materiał do badania. Samo wbicie igły nie było straszne i nic nie bolało, jednak pobieranie materiału do badania było dość nieprzyjemnym uczuciem. Na szczęście badanie odbywało się inaczej niż się spodziewałam: trzeba położyć się na kozetce i odchylić głowę do tyłu, tak by lekarz miał naszą szyję na pierwszym planie. Dzięki temu nie widzimy kiedy lekarz ma zamiar przystąpić do zabiegu i nie musimy obawiać się nagłego ataku paniki 😉
Badanie trwało około 10 min, na wyniki czekałam 3 dni i mimo, iż byłam dobrej myśli, były to najdłuższe 3 dni od czasów operacji mojego Taty.
Po otrzymaniu wyników na maila, na kolejną wizytę u endokrynologa czekałam jeden dzień. Najważniejsze usłyszane wtedy zdanie brzmiało: guzy nie są złośliwe ale musimy się im bacznie przyglądać.

Nie będę się wdawać w szczegóły, ale oprócz wizyty u endokrynologa, zaliczyłam też wizytę u dietetyka (choroby tarczycy to często nietolerancje pokarmowe) i postanowiłam, że zafunduję mojemu organizmowi oczyszczanie w postaci postu leczniczego dr Ewy Dąbrowskiej. Jedyne co mnie przed nim blokowało to półmaraton Silesia.

Długo się nad tym wszystkim zastanawiałam i postanowiłam, że zrobię i post i wystartuję w półmaratonie. Mój kompromis polegał na tym, że przestałam martwić się o czas na mecie. Najważniejsze było dla mnie ukończyć bieg w limicie.

W innym wpisie opiszę Wam na czym polega post (dzisiaj jest mój 25 dzień z 42 dni postu, potem czeka mnie jeszcze 42 dni wychodzenia z postu) teraz wkleję Wam jedynie tabelkę co jem, a czego nie mogę jeść, więc pewnie sami zrozumiecie skąd moje obawy przed startem w zawodach. Dodam, że liczba kalorii na dobę nie powinna przekraczać 800 kalorii.

Tydzień przed półmaratonem, razem z Mamą wystartowałyśmy w Biskupicach na dystansie 6 km. Biegło mi się fantastycznie, świetna pogoda i doping, uśmiech nie schodził mi z buzi. To mnie wyluzowało przed startem.

Przed PKO Silesia Marathon wystartował jeszcze Mini Silesia Marathon, na który też zdecydowałam się iść w towarzystwie Mamy i przyjaciół z naszego teamu. Nie wiem czy podjęłam słuszną decyzję, że przed półmaratonem zafundowałam sobie prawie 5cio km rozgrzewkę. Na pewno dobrze się bawiłam i po biegu zaobserwowałam ważne dla mnie reakcje organizmu na aktywność fizyczną podczas postu.

W sobotę położyłam się spać o 1:25 (byliśmy jeszcze na weselu) a w niedzielę obudziłam się o 6:30. O godzinie 7:00 zjadłam cztery pieczone jabłka z cynamonem, a do pudełka wzięłam pieczone frytki z dyni piżmowej, które zjadłam około 8:30. W butelce miałam swoją wodę z cytryną.

Bardzo się stresowałam, ciągle chciało mi się siku i byłam chyba marudna, takie przynajmniej odniosłam wrażenie, obserwując moją towarzyszkę Beti 😉 Pozdro Beti 🙂

Kilka minut przed godziną zero, nasza ekipa pod czujnym okiem Ani ze Studia Masażu Balans rozgrzała swoje ciała, a potem wszyscy usłyszeli AC/DC z głośników i było jasne, że czas się ruszyć. Miejmy to z głowy – pomyślałam 🙂

Pierwsze 5 km biegło mi się super. Nie wiem kiedy te kilometry przeleciały. Nagle przede mną pojawił się punkt z wodą, znaleźliśmy się na Dolinie Trzech Stawów, byłam z siebie zadowolona i szczęśliwa. Biegłam dalej, pełna nadziei i optymizmu.

Kolejne kilometry mijały, a ja wciąż miałam siłę i energię. W słuchawkach leciał audiobook ale kibice tak pięknie i głośno kibicowali, że szkoda było ich nie słyszeć. Biegłam sama, swoim tempem, nikt mnie nie poganiał i niczego nie narzucał, biegłam tak jak lubię najbardziej. Dla siebie. Ta myśl krążyła mi w głowie.

Mniej więcej na 12 km zaczęłam odczuwać zmęczenie. Zwolniłam, próbowałam nawet przejść do marszu by trochę odpocząć ale ten pomysł nie był dobry. Musiałam biec. Wolno ale biec. Około 12:00 zadzwoniłam do rodziców i dałam im znać, że wbiegłam do Siemianowic, poprosiłam o wodę z cytryną i cisnęłam do nich ile sił w nogach. I głowie. W centrum miasta nabrałam wiatru w żagle. Mnóstwo kibiców i znajomych, którzy dali dużego kopa. To było niesamowite i na samą myśl o tym, znowu łzy napływają mi do oczu. Kiedy znalazłam się przy rondzie z kulami wiedziałam, że najgorsze przede mną. 2 km podbiegu ze słońcem świecącym w twarz. Pocieszałam się, że zaraz spotkam rodziców. Była to ostatnia górka, do mety zostanie już tak niewiele. Uda mi się!

Tyle razy tam biegałam, chodziłam. Znam ten podbieg od 34 lat….i nienawidzę go. Miałam dość. Ja i wszyscy wokoło mnie, mało kto miał siłę by wbiegać pod tę ciągnącą się w nieskończoność górę, gdybym nie wiedziała, że zaraz ujrzę rodziców, z pewnością całą trasę pokonałabym marszem. Zdecydowałam się jednak na bieg, chciałam pokazać rodzicom, że jeszcze nie umieram i wbiegam żwawo pod taką górę 🙂

Świetnie było spotkać rodziców. Byli przejęci. Przygotowali mi wodę i jabłka 🙂 wiedzieli, że na punktach odżywczych, ze względu na post nie tknę się nawet banana. Zdecydowałam się jednak tylko na wodę. Na pożegnanie od mamy usłyszałam, że nie wyglądam na zmęczoną i na kogoś kto już ma 16 km w nogach. Cóż 🙂 może jednak mogłam biec szybciej?

Kiedy wbiegłam do Parku byłam najszczęśliwsza na świecie. Meta była tak blisko. Już nic nie mogło się stać. Biegłam z górki ile sił w nogach. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Stadionie Śląski nadchodzę.
Ostatni podbieg pod stadion już nawet tak nie bolał. Fakt, że widzę kopułę stadionu dodawał mi sił. Kiedy znalazłam się przed bramą szczęka mi opadła, a łzy napłynęły mi do oczu. Bieg po murawie był najbardziej wzruszającym uczuciem jaki mi ostatnio towarzyszyło. Miałam wrażenie, że Ci wszyscy kibice na trybunach patrzą na mnie. Nie wiedziałam czy biec, czy zatrzymać się i podziwiać widok czy włączyć telefon i nagrać to wszystko.
META!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Boże! Udało mi się. Pomimo, że miałam obawy i przygody po drodze, nie poddałam się. Osiągnęłam swój cel, chociaż nie pobiegłam w zakładanym przez siebie i Agnieszkę czasie. Nieważne. Świat się z tego powodu nie skończył. Przede mną jeszcze mnóstwo biegów. Nowe cele do zrealizowania. Najważniejsza dla mnie lekcja jaką wyciągnęłam po tym biegu jest taka, że nie należy się poddawać, załamywać i odkładać marzeń. Dopóki mam zdrowe nogi będę szła przed siebie. W jakim czasie? Nieważne. On i tak upłynie.
Przekonałam się też, że dieta wegańska nie pozbawia organizmu energii i kiedy tylko zakończę post, na pewno będę ją kontynuować, ale o tym w kolejnym wpisie.

PÓŁMARATON PHILIPS PIŁA

Medale Półmaratonu PHILIPS Piła tworzą unikalną kolekcję. Tym razem sylwetka Jana Huruka

Półmaraton PHILIPS Piła kontynuuje tradycję umieszczania na medalach wizerunków najlepszych polskich maratończyków w historii. Pierwszym zawodnikiem uhonorowanym w ten sposób zawodnikiem był w 2006 roku Zdzisław Bogusz, a w poprzednim roku uczestnicy pilskiej połówki otrzymali medale z wizerunkiem Wandy Panfil. Do biegaczy, którzy 4 września ukończą 26. Półmaraton PHILIPS Piła na mecie trafi medal z sylwetką Jana Huruka, Mistrza Polski w półmaratonie z 1992 roku i olimpijczyka z Barcelony, wielokrotnego reprezentanta Polski w biegach długodystansowych. Będzie to już 11. medal z wizerunkiem najlepszych polskich maratończyków w unikalnej kolekcji medali pilskiego półmaratonu.

4 września 2016 roku w Pile odbędzie się już 26. edycja Półmaratonu PHILIPS Piła. Dla wielu biegaczy to stała pozycja w kalendarzu startowym. Bieg odbywa się zawsze w pierwszą niedzielę września i ten termin jest jednym z powodów, dla których pilska połówka cieszy się dużą popularnością wśród zawodników, pozwala bowiem sprawdzić swoją formę przed wrześniowymi maratonami w Warszawie oraz Berlinie. Coraz częściej jednak biegacze przyjeżdżają do Piły, by zdobyć unikalny medal do kolekcji niepowtarzalnych medali z wizerunkami najznakomitszych polskich maratończyków. Taką okolicznościową pamiątkę od 2006 roku otrzymują wszyscy zawodnicy, którzy ukończą Półmaraton PHILIPS Piła.

indeks

W minionych latach swojego wizerunku na medalu użyczyli: Zdzisław Bogusz (2006), Edward Stawiarz (2007), Michał Wójcik (2008), Kazimierz Orzeł (2009), Edward Łęgowski (2010), Ryszard Marczak (2011), Jerzy Skarżyński (2012), Wojciech Ratkowski (2013), Zbigniew Pierzynka (2014) oraz Wanda Panfil (2015).

W tegorocznym półmaratonie na medalu będzie sylwetka kolejnego maratończyka, tym razem będzie to wizerunek Jana Huruka, Mistrza Polski w półmaratonie z 1992 roku i wielokrotnego reprezentanta Polski w biegach długodystansowych. Jan Huruk startował w biegach maratońskich w Berlinie, Bostonie, Chicago, Londynie, Barcelonie Otsu, Fukuoka, Tokio, Wiedniu. Jego rekord życiowy w maratonie to 2:10:07, uzyskany w Londynie w 1992 roku pozwolił mu zająć 2. miejsce w tym prestiżowym biegu. W 1991 roku na mistrzostwach świata w Tokio zajął 4. miejsce, a na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie  w biegu maratońskim był siódmy.

indeks2

„Startując w Półmaraton PHILIPS Piła uczestnicy na mecie biegu otrzymują medale z wizerunkiem naszych znakomitych maratończyków. W tym roku nagrodzimy ich medalem z sylwetką Jana Huruka i będzie to już kolejny, jedenasty taki medal do unikalnej i niepowtarzalnej kolekcji medali z pilskiego półmaratonu. Każdego roku na naszym medalu jest wizerunek innego zawodnika lub zawodniczki i w ten sposób chcemy przypomnieć sylwetki i kariery znanych polskich maratończyków. Dla nas organizatorów to zaszczyt i szczególne wyróżnienie, że Jan Huruk zgodził się, aby jego wizerunek znalazł się na medalu. Będzie nam także niezmiernie miło gościć tego znakomitego zawodnika podczas 26. Półmaratonu PHILIPS Piła, więc dla uczestników będzie to doskonała okazja spotkać Jana Huruka, otrzymać autograf, zrobić wspólne zdjęcie i zamienić z nim kilka słów. Zapisy wciąż trwają, zostało jeszcze trochę miejsc, więc 4 września serdecznie zapraszam do Piły.” – powiedział Henryk Paskal, dyrektor Półmaratonu  PHILIPS Piła.

Organizatorzy pilskiej połówki ustanowili limit uczestników na 3500 osób, a na niespełna dwa miesiące przed startem biegu, na liście startowej widnieje już ponad 2700 zgłoszeń. Nie warto więc zwlekać z zapisami. Zawodnicy chętnie przyjeżdżają do Piły, by pobiec na płaskiej i szybkiej trasie pozwalającej osiągać dobre wyniki i poprawiać rekordy życiowe. Trasa biegu posiada atest IAAF, AIMS oraz PZLA, a impreza odbędzie się w randze Mistrzostw Polski w Półmaratonie.

indeks3

Od 2013 roku Polskie Stowarzyszenie Biegów przyznaje medal za ukończenie Korony Polskich Półmaratonów. Aby zdobyć Koronę wystarczy ukończyć 5 półmaratonów w ciągu kalendarzowego roku. Półmaraton PHILPS Piła jest jednym z dziesięciu biegów, które mają do dyspozycji biegacze zainteresowani zdobyciem wyróżnienia. W 2015 roku Koronę Półmaratonów Polskich zdobyło ponad 700 osób.

Więcej informacji na temat imprezy: http://www.pila.halfmarathon.pl/

PARKOWY PÓŁMARATON – WYGRAJ PAKIET W NASZYM KONKURSIE

12 maja ruszyły zapisy na Parkowy Półmaraton, najdłuższy start cyklu Parkowa Korona Biegów. Dystans 21 kilometrów i 97,5 metra, będzie można pokonać już 6 września. Tym razem, część wpisowego, zostanie przekazana na rzecz – wskazanej przez uczestników – organizacji pozarządowej.

Trasa będzie atestowana, jednak inna niż podczas dwóch pierwszy edycji Półmaratonu. Biegacze pokonają dwie pętle. Bieg towarzyszący odbędzie się na dystansie 10 kilometrów. Punkty odżywcze i nawadniania rozmieszczone będę co 5 kilometrów.

numery

Opłata startowa, do 30 czerwca wynosiła 40 złotych, do końca sierpnia – 60 zł, a w biurze zawodów (w przededniu imprezy) – 80 zł. Opłata startowa w biegu na 10 kilometrów wynosi tyle samo. W pakiecie startowym biegacze dostaną koszulkę, numer startowy z agrafkami, chip do pomiaru czasu i napój izotoniczny, na mecie odbiorą medal napój i posiłek regeneracyjny. Z opłat zwolnione są osoby niepełnosprawne. Regulaminowy czas pokonania półmaratonu, to trzy godziny, a biegu na 10 kilometrów, 90 minut.

W tym roku, kontynuujemy charytatywny podtekst całego przedsięwzięcia. Biegacze będą mogli bowiem wybrać jedną z kilku organizacji pozarządowych, na rzecz której zostanie przekazana część wpisowego. Wśród nich są m.in. NO WŁAŚNIE!

IMG_9615

WYMIEŃ PRZYNAJMNIEJ JEDNĄ FUNDACJĘ, NA KTÓRĄ BĘDZIE MOŻNA PRZEKAZAĆ ŚRODKI PIENIĘŻNE I WYGRAJ PAKIET NA PÓŁMARATON LUB BIEG TOWARZYSZĄCY.


ZASADY KONKURSU:

1. napisz maila z prawidłową odpowiedzią na adres: kapicaklaudia@gmail.com

2. w mailu KONIECZNIE napisz na jaki bieg chciałbyś/chciałabyś wygrać pakiet

3. wyślij swoje dane: imię, nazwisko, adres, numer telefonu i datę urodzenia

Na odpowiedzi czekamy do 23.08.2015 a wyniki ogłosimy 24.08.2015. POWODZENIA I DO ZOBACZENIA NA STARCIE!!

winner

SILESIA MARATHON ZA NAMI

Dwie godziny 35 minut i 35 sekund – z takim czasem na mecie pojawił się Jakub Glajcar. Góral z Wisły wygrał piąty Silesia Marathon. Po zakończeniu biegu nie miał wątpliwości, która część ponad 42-kilometrowej trasy była najprzyjemniejsza. – Najlepiej biegło się w Parku. To idealne miejsce na takie zawody – uważa.

Bieg rozpoczął się pod katowickim Spodkiem. Jego trasa wiodła ulicami stolicy województwa, Siemianowic Śląskich i Chorzowa. Do zawodów zgłosiła się rekordowa liczba ponad 2200 zawodników, z szesnastu krajów m.in. ze Stanów Zjednoczonych, Japonii i Korei Południowej. Po raz pierwszy wśród uczestników rozlosowano nagrodę główną – samochód marki Mini o wartości 71 tysięcy złotych.

Metę tego prestiżowego biegu po raz kolejny usytuowano w Parku Śląskim. Bohdan Witwicki, dyrektor maratonu tłumaczy, że to wyjątkowa lokalizacja. – Sam bardzo chętnie tutaj biegam – przyznaje. – Duże maratony w Londynie i Nowym Jorku kończą się w zielonych centrach miast. To wspaniale, że i my mamy takie miejsce do dyspozycji.

Również zwycięzca nie krył zadowolenia z ciekawego zakończenia zawodów. – Biegłem tutaj w zeszłym roku, w Sielsia Eco Run. Wówczas przegrałem z Włochem Roberto DiMicoli – wspomina zwycięzca, który bieganie na długich dystansach uprawia od 11 lat. Glajcar twierdzi, że w ostatnim czasie Park rozwija się pod kątem sportu, aktywnego wypoczynku i rekreacji. – Ogólnie trasa była bardzo ciężka, z dużą ilością podbiegów. Moja taktyka się sprawdziła. Na początku dystansu wypracowałem przewagę, którą w drugiej części mogłem swobodnie kontrolować – wyjaśnia Jakub.

W ubiegłym roku zawodnicy biegli w upale. Tym razem imprezie towarzyszyły niewielkie opady. Przełożyło się to na rezultaty zawodników. Ewa Kalarus, najlepsza z pań, w ubiegłorocznej edycji osiągnęła czas powyżej trzech godzin. Tym razem była o kilkanaście minut szybsza. – Cieszę się, że udało mi się zejść poniżej 180 minut – nie kryje zadowolenia. – Z punktu widzenia maratończyków aura była idealna – kończy.

źródło: Park Śląski

a teraz nasza relacja zdjęciowa

1

2

3

4

5

całuje ziemie

długie włosy

DSCF7828

DSCF7868

DSCF7879

facet w wózkiem

ludzie z tyłu

medale

meta 2

meta

metaa

metka

piesek

silesia marathon

tata z synem

wyskok

wywiad

marek balony

DSCF7888

Klaudia.